częć, wyjęła dwa jakieś spore papiery z koperty i rzuciła je pod stopy Gwynplaina. Na pieczęci znajdowała się korona królewska, pod nią zaś głoska A. Na kopercie zaś dużemi literami wypisane było: Jej Dostojność Księżniczka Jozyana. To, co koperta w sobie zawierała, było w części pergaminem, w części papierem. Pergamin znacznie był grubszy i większy od papieru. Wisiała u niego duża pieczęć z zielonego wosku. Księżniczka, cała drżąca i z oczyma wilgotnemi od miłosnego zachwytu, zobaczywszy to, skrzywiła się w sposób bardzo niecierpliwy.
— Ach, cóż mi ona znowu nasyła? — rzekła z niesmakiem. — Jakieś papierzyska. Co też to za nudna kobieta!
I, odrzuciwszy na bok pergamin, począła papier rozwijać.
— To jej pismo. Własnoręczne pismo mojej pani siostry. Niewymownie mi się przykrzy to wszystko. Gwynplainie, czy umiesz ty czytać?
Gwynplaine dał potakujący znak głową.
Wtedy wyciągnęła się nawznak na sofce, prawie leżąc, podwinęła nagie stopy pod suknię i ramiona starannie nasunęła rękawami, co było osobliwszą zaprawdę wstydliwością, gdyż jej szyja i piersi pozostały odkrytemi, i nie przestając czarować Gwynplaina namiętnem spojrzeniem, podała mu przesłane sobie pismo.
— A więc, Gwynplainie, ponieważ już mój jesteś, służbę twoją rozpocznij. Proszę cię, ukochany mój, czytaj sam, co pisze królowa.
Gwynplaine wziął papier, rozłożył go i głosem, w którym przebijały wszelkiego rodzaju drżenia, czytał co następuje:
„Niniejszem najmiłościwiej przesyłamy ci załączony odpis protokółu poświadczonego i podpisanego przez wiernego nam Williama Cowpera, lorda kanclerza królestwa naszego angielskiego, z którego to protokółu wykazuje się dowodnie, jako prawy syn lorda Linnaeusa Clancharlie wykryty został i sprawdzony pod nazwiskiem Gwynplaina, w niskości wałęsającego się kuglarzy i skoczków rzemiosła. To jego z prerogatyw mu należnych