Straszliwe w górę wyniesienie, które już od godzin tylu coraz nowem olśnieniem zalewało Gwynplaina, uniósłszy go do Windsoru, nagle znowu przerzucało do Londynu.
Mieniały się w oczach jego widziadłowe rzeczywistości, niemal się pomiędzy sobą nie spajając wcale. Ani sposobu im się odjąć. Z odbiegnięciem jednej, natychmiast druga go chwytała. Nie dawało mu to nawet odetchnąć.
Kto kiedy widział rzucającego gałkami kuglarza, obraz losu widział. Te pociski nieustannie niepokojone, to ku górze miotane, to wdół spadające, są niby ludźmi w rękach przeznaczenia.
Pociski i zabawki.
Wieczorem dnia tegoż samego Gwynplaine znajdował się w dziwnem zaprawdę miejscu.
Siedział na ławie zdobnej w lilje. Na suknie swoje jedwabne narzucony miał aksamitny płaszcz szkarłatny o białej podszewce i kołnierzu gronostajowym, z ramion zaś zwieszały mu się dwa z tegoż futra pasy, bramowane złotem.
Wokoło niego wielu drugich siedziało, podobnież na liijach, podobnież w gronostajach i szkarłacie.
Inni przed nim klęczeli. Ci ubrani byli w jedwabne czarne szaty. Niektórzy klęcząc pisali.
Na przodzie, w pewnej odległości, stopnie wiodły ku wywyższeniu pod baldachimem, a tam, w głębi, świetniała tarcza z lwem i jednorożcem, stanowiąca oparcie dla wielkiego złoconego z koroną u szczytu siedzenia. Siedzenie
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/234
Ta strona została przepisana.
KSIĘGA ÓSMA
CAPITOL I JEGO SĄSIEDZTWO
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozczłonkowanie wspaniałości tego świata.