Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/246

Ta strona została przepisana.

miennie i zgodnie z uczuciem dobrej sławy o wszystkiem co się tyczeć może spraw królestwa i kościoła”.
Po ukończeniu tego czytania, lord kanclerz gromkim głosem rzekł:
— Prawom koronnym zadość się stało. Ale, lordzie Fermaine Clancharlie, czy Wasza Dostojność wyrzekasz się wiary w transsubstancjację, w uczczenie świętych i w obrzędy mszalne?
Gwynplaine ukłonił się w milczeniu.
— Zadość się stało — rzekł lord kanclerz.
Pisarz zaś parlamentu dodał od siebie:
— Jego dostojność dał świadectwo prawdzie.
Lord kanclerz mówił dalej:
— Milordzie Fermaine Clancharlie, możesz odtąd zasiadać.
— Amen — rzekli dwaj chrzestni.
Tu zbliżył się wielki herold i, wziąwszy szpadę z ławeczki, przypasał ją Gwynplainowi.
„Co gdy się stało — powiadają stare nadania normandzkie — par ima swoją szpadę, zasiada na wysokiej ławie i towarzyszy posiedzeniu“.
Wtem Gwynplaine usłyszał poza sobą głos, który m u mówił:
— Wdziewam na waszą dostojność szatę parlamentu.
Co powiedziawszy, urzędnik, trzymający szatę, włożył mu ją na ramiona, a następnie zawiązał pod brodą na czarne wstęgi gronostajowego kołnierza.
Tak więc Gwynplaine ze szkarłatnym na ramionach płaszczem, ze złotą szpadą przy boku, całkiem był już podobny do dwóch lordów chrzestnych swoich towarzyszy. Jednocześnie librarian podał mu red-book, a raczej sam mu go wsunął w kieszeń od kamizelki. Wielki herold szepnął mu do ucha:
— Milordzie, wchodząc, zechcesz pozdrowić siedzenie królewskie.
Siedzenie królewskie jest to tron.
Tymczasem dwaj pisarze skrzętnie wciągali protokół całego przyjęcia, jeden do ksiąg koronnych, drugi do aktów parlamentu. Poczem obaj z kolei, poczynając od