Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/26

Ta strona została przepisana.

Otóż sława Gwynplaina nie przekroczyła mostu Londyńskiego. Nie przybrała ona rozmiarów stołecznego rozgłosu. Tak przynajmniej rzecz się miała w początkach. Ale i Southwark wystarczyć może najbujniejszym żądzom clowna. Ursus mawiał: — Nasza sakwa wzdyma się tak szybko, jak dziewczyna, która zgrzeszyła.
Grano naprzód „Ursus Rursus“, następnie „Zamęt Zwyciężony“.
W czasie przerw Ursus rozwijał wszystkie zasoby swojego brzuchomówstwa; naśladował wszelkiego rodzaju głosy, jakie się nadarzyły, czyjś śpiew, czyjś krzyk, czyniąc to w sposób, zdolny w zdumienie wprawić samego śpiewaka lub krzyczącego, z którego ust głos ten wyszedł. Niekiedy zaś powtarzał zmieszany gwar całej publiczności, w czem, jak to już raz powiedzieliśmy, osobliwie celował.
Wreszcie prawił z estrady, trochę wzorem Cycerona, sprzedawał pigułki i mikstury, dawał rozmaite przepisy, a nawet od biedy leczył chorych.
Southwark był najzupełniej zdobyty.
Ursus dziwnie rad był oklaskom Southwarku, ale go wcale nie dziwiły.
— Ludzie ci są to starożytni trinobanci — mówił. Ale dodawał natychmiast:
— Których jednak, co do delikatności smaku, ani porównywać myślę z atrobatami dzisiejszego Berksu, Belgami, dawnymi mieszkańcami Sommersetu, i wreszcie Paryżanami, założycielami Yorku.
Za każdem przedstawieniem dziedziniec karczmy, przeobrażony w parter, przepełniony bywał zgromadzeniem ludzi tyleż obdartych, co i zachwyconych. Byli to zwykle wioślarze, lektykarze, cieśle z wybrzeży, przewoźnicy rzeczni, świeżo przybyli na ląd majtkowie, wyrzucający grosz zarobiony na pijatyki i dziewczęta. Bywali tam i drabanci, i stręczyciele, i żołnierze skazani za przeskrobanie czegoś na noszenie munduru czarną podszewką na wierzch i stąd zwani black-quards, skąd pochodzi wyraz blagier. Wszystko to napływało z ulicy ku widowisku, od widowiska zaś odpływało do szynkowni. Wysączone kufle nie przeszkadzały bynajmniej powodzeniu.