przyznać, że par urodzony może nie być pięknym; a powtóre, że nie chciał się zniżyć, ośmielając kogoś niższego od siebie do udzielenia mu objaśnień podobnej natury. Nic bowiem pewniejszego, jak to, że człowiekowi z ludu osobliwą robi przyjemność móc nazwać wielkiego pana, stosownie do okoliczności, garbusem lub kuternogą. A więc być bezkształtnym jest dla lorda rzeczą obraźliwą. Tedy na niejaką wzmiankę, którą mu w tym przedmiocie zrobiła królowa, lord kanclerz węzłowato tylko odrzekł z ukłonem: „Człowiekowi wysoce urodzonemu starczy za oblicze jego dostojność.“ Koniec końcem jednak, przerzucając i sprawdzając protokóły, które mu do podpisu podano, domyślił się niemałego z tej strony niebezpieczeństwa. To tłomaczy wszystkie jego niniejsze w tym względzie ostrożności. Gdyż, bądź co bądź, twarz nowego lorda, za jego wejściem do Izby, mogła zrobić trochę niekorzystne wrażenie. Należało tedy zapobiec temu. Najmniej jak tylko można przykrego rozgłosu — oto zasada i modła postępowania statecznych ludzi. Wstręt do niespodzianek ściśle jest zrosły z powagą. Wiele zależało na tem, aby przyjęcie Gwynplaina odbyło się bez szwanku, tak jak wejście do Izby każdego innego dziedzica parostwa.
Z tej tedy miary lord kanclerz zarządził wszystko na posiedzenie wieczorne. Kanclerz, będący zarazem wielkim odźwiernym, quodammodo ostiarius stosownie do brzmienia starych nadań normandzkich, januarum cancellorumque potestas jak mówi Tertulius, mógł spełniać obowiązki swego urzędu poza progiem nawet Izby, czego też i dopełnił był w pomienionej sprawie przedwstępnych czynności uznania lorda Clancharlie, jak to już opisaliśmy poprzednio. Przytem przyspieszył też chwilę owego obrzędu, celem wprowadzenia nowego para do sali, zanim się jeszcze posiedzenie w niej rozpocznie.
Przy obrzędzie przedwstępnym kanclerz, mający, jak to już wiemy, wzrok bardzo krótki, zaledwie był cośkolwiek spostrzegł z potworności Gwynplaina; co zaś do dwu lordów chrzestnych, ci byli tak zgrzybiali, że już niemal nie widzieli nic wcale. Coprawda, kanclerz z umysłu takich wybrał. Lepiej nawet się stało, bo, widząc
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/261
Ta strona została przepisana.