Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/270

Ta strona została przepisana.

— Ależ Człowiek Śmiechu!
— Cóż to znaczy Człowiek Śmiechu?
— Jak to? Nie wiecie o Człowieku Śmiechu?
— Nie, pierwszy raz słyszę.
— To taki skoczek, błazen, pajac z jarmarcznej hecy. Słowem, twarz niepodobna do boskiego stworzenia, za której oglądanie płaciło się miedziaka. Zwyczajnie kuglarz z budy ulicznej.
— No więc cóż ten pajac?
— Właśnie tylko coście go tu przyjęli pomiędzy siebie, jako para Anglji.
— Człowiek Śmiechu toście chyba wy, milordzie Mountacute.
— Wcale się nie śmieję, daję wam na to moje słowo, milordzie.
Co powiedziawszy, odwołał się do pisarza parlamentu, który, wstawszy ze swego wańtucha, z uszanowaniem potwierdził ich dostojnościom wiadomość o przyjęciu do Izby nowego para.
Kiedy wyliczał szczegóły obrzędu:
— A to dopiero! — zawołał lord Dorchester — toż ja widać wtedy rozmawiałem z biskupem Ely.
Indziej znowu młody hrabia d’Annesley mówił do starego lorda Eure, który miał umrzeć w dwa lata później w 1707 roku:
— Czy znałeś kiedy, milordzie, lorda Linnaeusa Clancharlie?
— Starego Linnaeusa? No, ma się rozumieć.
— Tego, co umarł w Szwajcarji?
— No, tego samego. Toż my przecie krewni.
— Który był republikaninem za Cromwella i pozostał nim nawet za Karola II?
— Republikaninem? O, przepraszam. On poprostu dąsał się na uboczu. Miał osobiste zajście z królem. Wiem to z najwiarogodniejszego źródła, że lord Clancharlie byłby chętnie trzymał z królem, gdyby mu dane było kanclerstwo, które wziął lord Hyde.
— Zadziwiasz mię, milordzie Eure. Mówiona mi, że ten lord Clancharlie był uczciwym człowiekiem.