— Uczciwym człowiekiem! Czyż to istnieje? Młodzieńcze, niema ludzi uczciwych.
— Ale Katon?
— I milord wierzysz w Katona.
— Ale Arystydes?
— Słusznie zrobiono, że go wygnano.
— Ale Thomas Morus?
— Dobrze zrobiono, że mu głowę ucięto.
— I twojem, milordzie, zdaniem, lord Clancharlie?...
— Był tego rodzaju. Zresztą człowiek, który pozostaje na wygnaniu, to śmieszne.
— On tam umarł.
— Zawiedziona ambicja. Czy go znałem, pytasz? Ma się rozumieć, że go znałem. Byłem jednym z najserdeczniejszych jego przyjaciół.
— Ale czy wiesz, milordzie, że się om w Szwajcarj i ożenił?
— Coś o tem słyszałem.
— I że miał syna z tego małżeństwa?
— Który umarł.
— Który żyje.
— Co ty mówisz, milordzie?
— Największą prawdę.
— To niepodobna.
— Najpodobniej w świecie. Wszystko już jak potrzeba dowiedzione, sprawdzone, zatwierdzone i wciągnięte.
— Ależ w takim razie ów syn odziedziczy parostwo Clancharlie?
— Nie odziedziczy.
— Jakto?
— Bo już odziedziczył.
— Kiedy? Co? Jak?
— Odwróć się tylko, milordzie, on tam właśnie siedzi na ławie baronów.
Lord Eure spojrzał w tę stronę; ale ani podobna było rozróżnić twarzy Gwyaplaina pod gęstą z włosów zasłoną.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/271
Ta strona została przepisana.