jakąż wizją! — Więc też starzy i młodzi, z roztwartemi usty, milczący, utopili tylko wzrok w Gwynplainie.
— Naraz starzec ogólnie bardzo poważmy, który w życiu i wypadków dużo i ludzi widział i który był przeznaczony na księcia, Tomasz hrabia Warton, wstał przerażony.
— Co to ma znaczyć? — zawołał.
— Kto się ośmielił wprowadzić tego człowieka do Izby? Wydalić go stąd!
I wyniośle zwracając się ku Gwynplainowi, rzekł:
— Co za jeden jesteś? Skąd się wziąłeś?
Gwynplaine odpowiedział:
— Z otchłani!
I, krzyżując ręce na piersiach, powiódł okiem po całem zgromadzeniu.
— Kto ja jestem? Nędza jestem. Milordowie, mam z wami do pomówienia.
Milczeli wszyscy, Gwynplaine mówił dalej:
— Milordowie, stoicie wgórze. Bardzo to dobrze. Należy sądzić, że Bóg do tego ma swoje powody. Posiadanie władzy macie, dostatki, środki wszelkiego rodzaju uciech, nieporuszone słońce na waszym zenicie, władzę bez granic, używanie bez podziału, ogromne zapomnienie o wszystkich, co nie są wami. Niech i tak będzie. Cóż, kiedy i pod wami znajduje się także coś. Czy tylko nie ponad wami? Otóż milordowie, przybywam zwiastować wam rzecz może dla was nową. Istnieje ród ludzki na świecie.
Zgromadzenia są podobne do dzieci; wypadki są dla nich niespodziankami, których się boją i które lubią. Zdaje się niekiedy, że sprężyna się rozpręża i że z dziury wyskakuje djabeł. Tak we Francji Mirabeau, także potwornie brzydki.
Gwynplaine, w chwili obecnej, czuł w sobie dziwne jakieś spotężnienie. Tłum ludzi, do którego się przemawia, jest niby trójnogiem. Znajdujesz się wtedy, możnaby powiedzieć na samym wierzchołku góry z dusz utworzonej. Czujesz tam pod stopą drganie ludzkich wnętrzności. Gwynplaine nie był już tym człowiekiem, który nocy poprzedniej przez chwilę stał się niemal małym. Tumany nagłego wyniesienia, które go zrazu oszołomiły, stopniowo
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/284
Ta strona została przepisana.