wgórę się unosząc, rozrzewniały i przejrzystem i się stałym słowem, że tam, gdzie poprzednio próżność kusiła Gwynplaina, obecnie powołanie m u się nastręczało. Tem, co go zrazu obniżyło, tem samem teraz urastał. Jaśniał teraz jednym z tych wielkich błysków, które obowiązek z siebie: krzesze.
Wkoło Gwynplaina zewsząd wołać zaczęto:
— No, no, słuchajmy, słuchajmy!
On tymczasem, nadludzkiem wysileniem, trzymał na swojej twarzy surowe i posępne powściągnięcie, poza którem drżał niesfornie wiekuisty śmiech jego potworny, gotów się wymknąć lada chwila, na podobieństwo dzikiego, tylko co ujarzmionego rumaka.
Mówił dalej:
— Jestem tym, który przychodzi z przepaści. Milordowie! Wyście wielcy i bogaci. To niebezpieczne. Korzystajcie z nocy. Ale uważajcie, istnieje wielka moc, świt. Jutrzenka nie może być zwyciężona. Przyjdzie. Już nadchodzi. Ma ona w sobie niepowstrzymany pęd dnia. I któż przeszkodzi tej procy rzucić słońce w niebo? Słońce, to prawo. Wy, wy, jesteście przywilejem, Trwóżcie się. Prawdziwy pan domu zastuka do drzwi. Kto jest ojcem przywileju? Przypadek. A kto jest jego synem? Nadużycie. Ani przypadek ani nadużycie nie są trwałe. Jeden i drugi mają złe jutro. Ostrzec was przychodzę. Przychodzę przed wami samymi wasze szczęście zaskarżyć. Powstało ono z cudzego nieszczęścia. Macie wszystko i to „wszystko“ składa się z „nic“ innych. Milordowie! Jam adwokat zrozpaczony, który się podjął bronić sprawy przegranej, którą jednak Bóg wygra. Jam nic innego, tylko głos. Wysłuchać mię musicie. O, wielcy Anglji parowie! Jam przyszedł odsłonić oczom waszym ogromne maluczkich rojowisko. Pochylam się pod brzemieniem tego, co, mam do powiedzenia. Od czego tu zacząć? Nie wiem. Wpośród ogromnego cierpień rozproszenia rozpierzchającą się moją zbierałem obronę. Jak sobie teraz pocznę? Ona mię przygnębia; więc bezładnie rzucę ją przed siebie. Czyż ja przewidzieć mogłem możność: jej wypowiedzenia? Nie więcej ode mnie zdumieni jesteście. Wczoraj jeszcze pajacem byłem, dziś jestem lor-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/285
Ta strona została przepisana.