Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Pierwszą rzeczą, którą zobaczyłem, było prawo pod postacią szubienicy; drugą, było bogactwo, było wasze bogactwo, pod postacią kobiety zmarłej z zimna i głodu; trzecią, była przyszłość, pod postacią konającego dziecka; czwartą, było dobro, prawda, sprawiedliwość, pod postacią włóczęgi, mającego za jedynego towarzysza i przyjaciela, wilka.
Tu, owładnięty dotkliwem wzruszeniem, uczuł Gwynplaine, jak mu się łkanie rzuciło do gardła, skutkiem czego — o straszliwa sprzeczności! — gwałtownym wybuchnął śmiechem. W oka mgnieniu wrażenie się udzieliło. Ponad zgromadzeniem całem chmura ciężyła; pęknąć ona mogła w grozę, tymczasem pękła od śmiechu. Tak jest, śmiech, rozpasana pustota, odrazu wszystkich lordów porwała.
Zgromadzenia ludzi władczych błaznują z wielką ochotą. Mszczą się w ten sposób za swoją powagę.
Śmiech królów jest podobny do śmiechu bogów; ma zawsze odrobinę okrucieństwa.
Lordowie wybornie się bawić poczęli. Wkrótce drwiny przyłączyły się do śmiechu; poczęto klaskać mówcy i obrzucać go zniewagami. Stąd i zowąd rzucono ku niemu mnóstwo pociesznych wykrzyków, wesoły to był grad, ale zarazem kaleczący.
— Dobrze, Gwynplainie! — Dzielnie, śmiejący się człecze! — Wybornie, mordo z Green-Boxu! — Przepysznie, ryju z Tarinzeau-Fieldu! — A, przyszedłeś dać nam tu twoje przedstawienie! No, no, szczekaj dalej! — To mi zabawna bestja! — Ale jak to się śmieje to bydlę! — Jak się masz, pajacu? — Witaj, lordzie klownie, — Cóż tam więcej powiesz jeszcze? — I to ma być par Anglji, ten tam... — Niech mówi! — Niech się nie waży gadać! — Tak, taki — Dalej!
Lord kanclerz sam nie wiedział, co zrobić ze swoją osobą.
Jeden z lordów, James Butler, książę Ormond, trąbkę do ucha przyłożywszy, gdyż był głuchy, spytał na cały głos swego sąsiada, księcia Saint-Albana:
— Jakie on dał votum?
Tam ten wrzasnął w niebogłosy:
— Nie przystaję.