Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/291

Ta strona została przepisana.

— Jakże sobie są radzi ci ludzie! Niech i tak będzie. Ironja staje twarzą w twarz przed agonją, Szyderczy śmiech ubliża charkotowi konania. Są oni wszechmocni! Możliwe. Dobrze. Zobaczymy. Oh, jestem jednym i nich. Jestem także jednym z was, o wy biedni! Król mię sprzedał, biedny mnie w dom przyjął. Kto mię okaleczył? Książę. Kto mię uzdrowił i żywił? Biedak umierający z głodu. Jestem lordem Clancharlie, ale pozostaję Gwynplainem. Jestem połączony z wielkimi, a należę do małych. Jestem wśród tych, którzy używają, i z tymi, którzy cierpią. Ah, to społeczeństwo jest fałszywe. Kiedyś przyjdzie prawdziwe społeczeństwo. Wtedy nie będzie już panów, będą wolni żyjący. Nie będzie władców, będą ojcowie. Taka jest przyszłość. Nie będzie już czołobitności, ani płaszczenia się, ani niewiedzy, ani ludzi, zwierząt roboczych, ani dworaków, ani lokai, ani królów, tylko światło! Tymczasem ja jestem, mam prawo, używam go. Czy jest to prawo? Nie, jeżeli je wyzyskuję dla siebie. Tak, jeśli go używam dla wszystkich. Będę mówił do lordów, będąc jednym z nich. O moi bracia z dołu, powiem im waszą nędzę. Powstanę z garścią łachmanów ludu w dłoni i potrząsnę nad panami nędzą niewolników, i nie będą już mogli oni, uprzywilejowani i aroganccy, pozbyć się wspomnienia niedoli, i uwolnić się, oni, książęta, od bólu biednych, i trudno, jeśli to robactwo, i tem lepiej, jeśli ono spadnie na lwy.
Tu, zwróciwszy się ku pomocnikom pisarza, którzy klęczący pisali przy czwartym wańtuchu:
— Cóż to ja tu za ludzi widzę na kolanach? — zawołał. — Co wy tam robicie? Wstańcie, ludźmi przecie jesteście.
Ten nagły zwrot ku podwładnym, których lordowi nawet spostrzec się nie godzi, do najwyższego stopnia uciechę obudził. Poprzednio wołano tylko: brawo! obecnie krzyczeć poczęto: hurra! Klaskanie w ręce zmieniło się już w tupanie. Sądziłbyś, żeś w Green-Boxie. Tylko że tam śmiech ogólny był czcią oddawaną Gwynplainowi, tu zaś na proch go miażdżył. Zabić, jest ostatecznym wysiłkiem pośmiewiska. Wesołość człowiecza robi czasem co może, żeby życia pozbawić.