odbył poprzednio w towarzystwie królewskiego herolda i woźnego od Czarnego Pręta. Nie spotykał już nikogo, prócz chyba starego jeszcze jakiego zapóźnionego para, oddalającego się ciężkim krokiem, z odwróconemi plecami.
Nagle, pośród ciszy tych wszystkich komnat opustoszałych, poczęły go dochodzić niezrozumiałe zrazu wybuchy głosów, rodzaj niby nocnego gwaru, mocno dziwnego w podobnem miejscu. Skierował kroki ku stronie, z której go ten zgiełk dochodził, i znalazł się w obszernym, słabo oświetlonym przedsionku, stanowiącym jedno z bocznych wyjść gmachu Izby lordów. W głębi widać było szerokie szklane drzwi otwarte, poza niemi zajazd, a w nim mnóstwo służby z pochodniami; dalej zaś dziedziniec pałacowy, na którym karoce jeszcze czekały. Stamtąd to dochodził ów zgiełk, który był Gwynplaine zasłyszał.
W przedsionku, tuż pod zwieszoną od sufitu latarnią, stała gromadka ożywiona, rozprawiając, jak się zdawało, nad er burzliwie. Gwynplaine podszedł tam, obrzucony półcieniem.
Była to żwawa sprzeczka. Po tej stronie stało kilkunastu młodych lordów, usiłujących wyjść koniecznie, a tymczasem we drzwiach człowiek jakiś, w kapeluszu, jak i oni, nader wyniośle się temu sprzeciwiał.
Któż był ten człowiek? Tom-Jim-Jack.
Niektórzy z tych panów mieli jeszcze na sobie opończe parowskie; inni już byli całkiem po codziennemu przebrani. Tom-Jim-Jack miał kapelusz z piórami, ale nie białemi, jak parowie, tylko zielonemi z pomarańczową kitką w środku, suknie zaś ozdobnie haftowane złotem mnóstwo też wstążek i koronek, mianowicie u rękawów i szyi. Mówiąc gorączkowo, niemniej gorączkowo wykręcał lewą pięścią rękojeść szpady, przewieszonej przez ramię na złotolitym pasku, na którym, równie jak na pochwie oręża, błyszczały kotwice admiralskie.
Jego to głos wyłącznie słychać było. Mówił zaś następujące słowa:
— Powiedziałem wam, żeście nikczemni. Chcecie, żebym cofnął moje słowa? Dobrze. A więc nie jesteście nikczemnicy, ale niedołęgi. Rzuciliście się wszyscy na jednego. To nie jest tchórzostwo, powiadacie? Niech
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/301
Ta strona została przepisana.