Gwynplaina. Nią to wyrwany został jak szmata, wykorzeniony jak drzewo, jak kamień w otchłań rzucony.
Raz jeszcze rozpatrzył szczegóły swojego upadku. Robił w sobie zapytania i odpowiedzi. Boleść bywa rodzajem śledztwa. Żaden sędzia nie bywa tak drobnostkowy, jak sumienie, roztrząsające własną swoją sprawę.
Jaka też ilość wyrzutów mieściła się w jego rozpaczy? Chciał sobie z tego zdać rachunek, więc nóż pogrążył w swoje sumienie; cóż za bolesna obdukcja na żyjącym! Nieobecność to jego spowodowała całe nieszczęście! Nieobecność ta byłaż od niego zależna? W tem wszystkiem, co się stało, miałże jaką swobodę? Nie. Czuł się więźniem. Ale co go tam takiego uwięziło i zatrzymało? Czy więzienie? Nie. Czy łańcuchy jakie? Nie. Cóż tedy takiego? Oto lep. Uwiązł był w wielkościach.
Komuż się kiedy nie zdarzyło pozornie swobodnym być, a przecież skrzydła mieć spętane?
Było tam w tem wszystkiem coś z samotrzasku. To, ca jest zrazu pokusą, niebawem niewolą się staje.
Ale (i tu sumienie mocno go dręczyło) czy on tylko zniósł biernie to, co mu się nastręczało? Waśnie, że nie. On to przyjął dobrowolnie. Że w pewnej mierze gwałt mu się stał i niespodzianka, nic nadto prawdziwszego; ależ znowu i on ze swej strony, równie w pewnej mierze, gwałtowi temu się nie oparł. Nie to było jego winą, że się porwać dał, ale to było jego słabością, że się upoić dozwolił. Boć przecie była chwila stanowcza, w której Barkilphedro, postawiwszy mu warunki jasne, dał do wyboru rozstrzygnięcie własnego losu słowem jednem. Wolno mu było powiedzieć wtedy: nie. On powiedział: tak. A z tego tak, wymówionego w oszołomieniu, wszystko złe poszło. Gwynplaine to rozumiał. I oto gorzki niesmak mu dolegał z zakosztowania tego kuszącego owocu. Ale byłoż w istocie winą tak wielką wrócić w posiadanie praw sobie należnych, swojej ojcowizny, swojego dziedzictwa) domu swego? Byłoż w tem co złego, że, szlachetnie urodzony, przodków się swoich nie wyparł, sierotą zaś będąc, imienia swego ojca? Cóż on takiego przyjął? Wprost to, co mu się należało. Któż mu to dawał? Prze-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/315
Ta strona została przepisana.