wieczorem, zrana, u stołu przy niej siadywał, z jednej szklanki z nią pijał; słońce wtedy wkradało się przez okienko, aleć to było tylko słońce, a Dea miłością była.
Nocą czuł przez sen nawet, że jest niedaleko od niej, i marzenia Dei przelatywały spocząć ponad Gwynplainem, podobnie jak jego rojenia przeciągały tajemniczo ponad Deą rozkwitać. Ocknąwszy się, mniemać mogli, że wymienili pocałunki w błękitnym obłoku ukołysania. W Dei mieściła się cała niewinność, w Ursusie mądrość cała.
Wałęsano się od miasta do miasta, równie za powitanie jak za strzemienne mając szczerą i serdeczną ludu wesołość. Oboje, niby błędne anioły, dosyć na to ludźmi byli, żeby móc chodzić po ziemi, a znowu niedość mieli skrzydeł, żeby ku niebu ulecieć. A teraz wszystko to znikło. Podobnaż uwierzyć w tak zupełne rozpierzchnięcie? Jakiż to powiew od grobu tam przeleciał? Jestże to zaćmienie, czy zaguba? Niestety, głucha wszechmoc, ciążąca ponad maluczkimi, rozporządza ciemnością wszelką i do wszystkiego jest zdolna.
Cóż oni im takiego zrobili? A jego tam nie było dla zasłonięcia ich sobą, dla zastąpienia ku nim drogi, dla obronienia ich po lordowsku, tytułem, przywilejami swemi i szpadą, lub przynajmniej po hecarsku pięściami i pazurami. Ale tu zjawiała się gorzka uwaga, najbardziej może gorzka ze wszystkich. Otóż nie, onby ich nie mógł nawet obronić. Właściwie on sam ich gubił. Gdyż właśnie to dla uchronienia go od nich, dla zabezpieczenia jego godności od zetknięcia z nimi, usunięto ich. Najlepszym dla niego sposobem ocalenia ich byłoby samemu zniknąć; w tedy bowiem ustałyby przyczyny ich prześladowania. Pozostawionoby ich w spokoju, skoroby jego nie stało. Ziębiącaż to czeluść, w którą jego myśl zapadała. Ach, dlaczegóż się dozwolił rozłączyć z Deą! Czyż to nie względem niej był pierwszy jego obowiązek? Służyć biednym, bronić ich? Ależ Dea właśnie biednych wyobrażała. Sierota, niewidoma, toż ludzkość cała. O, i cóż z nimi zrobiono? Okrutne doskwieranie niewczesnego żalu! Nieobecność to jego zgotowała pole całemu nieszczęściu. Byłby przynajmniej los ich podzielił? Alboby ich był porwał razem z sobą, albo się razem z nimi zaprzepaścił.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/320
Ta strona została przepisana.