Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/321

Ta strona została przepisana.

A teraz, co robić bez nich? Gwynplaine bez Dei, byłoż to możebne? Bez Dei, to bez wszystkiego. Skończyło się. Ukochana gromadka na zawsze już przepadła w niepowetowanem rozproszeniu. Wszystko się wyczerpało. Do tego, pognębionemu i potępionemu, jakim był Gwynplaine, nacóż się zdało wałczyć dłużej? Nie miał już nic więcej do wyczekiwania również od ludzi, jak od nieba. Dea, Dea, gdzie jest Dea? Stracona! Jakto? Stracona? Kto duszę swoją stracił, ten w jednem tylko miejscu, to jest w śmierci, odnaleźć ją potrafi.
Tak dumając w obłąkaniu rozpacznem, silnie wsparł się ręką na krawędzi, jakby na rozwiązaniu zadania, i spojrzał w rzekę.
Trzecia to już była jego noc bezsenna. Gorączkę miał. Myśli jego, które mu się jasnemi wydawały dziwnie, owszem mętne były. Uczuwał nakazującą potrzebę snu. Tak chwil kilka pozostał pochylony ponad tą wodą; cień rozścielał przed nim wielkie łoże spokojne, nieskończoność ciemności. Złowrogie to było kuszenie.
Zdjął z siebie zwierzchnie odzienie i położył przy sobie na krawędzi. Poczem rozpiął kamizelkę. W chwili, kiedy ją miał zdjąć z siebie, ręka jego natrafiła na coś w kieszonce bocznej. Był to red-book, dany mu przez librariana w Izbie lordów. Wyjął tę książeczkę, przypatrzył jej się przy niepewnem świetle nocnem i, spostrzegłszy zatknięty w niej ołówek, skreślił na pierwszej białej stroniczce następujące wyrazy:
„Odchodzę. Brat mój Dawid niech mię zastąpi i niech będzie szczęśliwy!“
Pod czem położył podpis: „Fermain Clancharlie, par Anglji“.
Potem zdjął kamizelkę i położył ją na odzieniu. Zdjął kapelusz i położył go na kamizelce. W kapelusz wsunął red-book, otwarty na zapisanej stroniczce. Wziął z ziemi kamień i włożył go do kapelusza. Co uczyniwszy, wzrok zagłębił w nieskończone ciemności zwieszone ponad jego czołem. Poczem zwolna schylił głowę, jakby ją pociągała niewidzialna nić otchłani.
W krawędzi parapetu znajdował się wyłom przypadkowy, na którym postawiwszy stopę, dość było kroku