stami, ze stron obu znajdowały się kajuty z małemi okienkami, powycinanemi w krawędziach statku, oraz drzwiami, wychodzącemi na dno wgłębienia. Zapełniając ładunkiem przestrzeń środkową, pozostawiano zwykle przerwy pomiędzy pakami, ażeby swobodnie tam tędy przechodzić można. Maszty tkwiły w pomostach. Dwa ich było. Jeden się nazywał święty Piotr, drugi święty Paweł; statek bowiem, na podobieństwo kościoła powszechnego, pod wezwaniem tych dwu apostołów żeglował. Oprócz wzmiankowanego wyżej przejścia dołem, górą jeszcze, od jednego pomostu ku drugiemu, rzucona była kładka, zwieszona, niby chiński mostek, ponad całem wgłębieniem środkowem. W razie niepogody, celem ochronienia ładunku mieszczącego się w przerwie, od jednej i od drugiej strony statku podnoszono obszerne klapy, zbite z silnych desek, łączące się zaś środkiem nakształt dachu, skutkiem czego okręt cały stawał się jak najszczelniej zamknięty. Krypy podobne, wielce ciężkiej budowy, miewały zwykle belkę zamiast sztaby, siła bowiem steru stosować się, jak wiadomo, powinna do ciężkości statku. Niewięcej jak trzech ludzi, to jest patron i jego dwaj majtkowie, nadto chłopak okrętowy, aż nadto wystarczali do kierowania tą niezgrabną morską machiną. Pomosty, jakeśmy już to powiedzieli, nie posiadały najmniejszej wokoło krawędzi.
Statek ten, wyglądający z pozoru jakby potężna, pękata, całkiem poczerniała już skorupa, miał na sobie wypisane białemi głoskami, widzialnemi nawet w nocnej pomroce: Vograat. Rotterdam.
W owych czasach rozliczne zajścia morskie, świeżo zaś pobicie ośmiu okrętów barona de Pointi u przylądka Ouarnero, zmuszając całą francuską flotę cofnąć się aż ku Gibraltarowi, wymiotły były do czysta cały kanał La Manszy, tak, że na przestrzeni pomiędzy Londynem i Rotterdamem nie było już ani jednego wojennego okrętu, co pozwalało statkom kupieckim krążyć tam tędy w najzupełniejszej swobodzie.
Statek, o którym mówimy, tylną swoją częścią dotykał niemal poziomu grobli, tak, że wejść do niego było prawie stąpić stopniem tylko niżej. Więc też naprzód Homo, a za nim Gwynplaine jednym skokiem na niego się dostali.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/325
Ta strona została przepisana.