Pomost wyglądał pusty całkiem, i nie było na nim najmniejszego ruchu. Ale osada statku zdawała się już być na jego pokładzie. Widocznie bowiem stał w gotowości do odpłynięcia, co widać było po najzupełniejszem środkowego przedziału pakami i skrzyniami zapełnieniu. Podróżni jednak zapewne się już pokładli i posnęli w kajutach podpomostowych, widocznie bowiem odpłynąć miano nocą, a w podobnym wypadku życie na statku równo ze świtem się dopiero budzić zwykło. Co zaś do osady, to ta może wieczerzała, sposobiąc się do przyszłej roboty w kryjówce, zwanej naonczas kajutą majtkowską. Takim tylko sposobem wytłomaczyć było można osamotnienie obu pomostów połączonych kładką.
Wilk, który aż dotąd niemal biegł szybko, na statku stanąwszy, począł się niejako skradać cichaczem. Ruszał jeszcze ogonem, ale już nie tak radośnie, jak wprzódy, tylko raczej z wyrazem pewnego niepokoju. Ciągle jednak naprzód idąc, z tylnego pomostu wszedł wreszcie na kładkę.
W tej chwili Gwynplaine po drugiej stronie światło jakieś ujrzał. Latarnia to była, którą już poprzednio ujrzał z daleka. Stała ona na ziemi, u stóp przedniego masztu. Odblask jej zarysowywał na ciemnem tle głębi coś mającego cztery koła. Gwynplaine odrazu poznał dawną budę Ursusa.
Biedna ta kletka drewniana, zarazem wóz i chata, wśród której upłynęło mu dzieciństwo, przykrępowana była do stóp masztu tęgiemi postronkami, których węzły pośród kół się plątały. Od dawna już nie używana, wyglądała całkiem podupadła na siłach; nic tak nie podkopuje równie ludzi jak rzeczy tego świata, jak bezczynność; bud a ta wyglądała nędznie, pochylona od starości. Wyjście z użycia już i tak ją było zdrętwiło, obecnie dopełniła reszty owa nieuleczalna choroba, będąca starością. Więc też powykoszlawiana i zbutwiała, zdawała się uginać pod własnym ciężarem z wszelkiemi pozorami padania w gruzy. Wszystkie jej części przedstawiały widok powolnego zniszczenia; żelaza były rdzą poprzejadane, skóry poprzedziurawiane, drzewo pozadzierane w drzazgi. Przez szpary jej i powybijane szybki przechodziły naprze-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/326
Ta strona została przepisana.