Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Ojcze, ty jesteś w błędzie. Ja nie mam najmniejszej gorączki. Wybornie rozumiem wszystko, co do mnie mówisz. Powiadasz mi, że już się zeszło mnóstwo ludzi, że czekają i że trzeba będzie wystąpić dzisiejszego wieczora. Chętnie to zrobię, tylko nie wiem, jak sobie poradzić, ponieważ pomarliśmy oboje z Gwynplainem. Co do mnie, zgadzam się zresztą wystąpić; tylko że Gwynplaina niema.
— Moje dziecko — powtarzał Ursus — usłuchaj mnie, połóż się na posłaniu.
— Niema go! Niema go! Och, jakże wszędzie czarno!
— Czarno! — wyjąkał Ursus. — Po raz pierwszy wyżyciu wyraz ten wymawia.
W ciągu tej rozmowy Gwynplaine bez najmniejszego szmeru wcisnął się do wnętrza budy, zdjął z gwoździa fartuch i opończę, włożył je na siebie, poczem stanął znowu w oczekiwaniu, zasłonięty w części budą, w części okrętowemi przybory.
Dea ciągle zcicha coś szeptała, poruszając ustami, aż zwolna szept ten przeszedł w rodzaj śpiewu. I oto z gorączkowemi przerwami nucić poczęła tajemnicze wezwanie, tyle razy zwracane do Gwynplaina w „Zwyciężonym Zamęcie“. W reszcie na dobre śpiewać poczęła, a śpiew ten lotny był i cichy na podobieństwo niemal brzęczenia pszczoły:

Noche, quita te de alli,
El alba canta...

[1]

Naraz sobie przerwała:

— Nie, nie! To nieprawda! Ja nie umarłam. Cóż to ja mówiłam przed chwilą? Niestety! Żyję ja, żyję! Ja żyję, ale on umarł. Jam jest na dole, on w górze. On odszedł, jam została. Ani jego mowy, ani kroków już nie usłyszę. Bóg dał nam trochę raju na ziemi, i oto go odebrał. Już po wszystkiem. Nie czuję już przy sobie Gwynplaina. Nigdy, nigdy! Nigdy już nawet nie usłyszę jego głosu.

  1. Nocy, idź precz.
    Świt śpiewa.