błyskawica jakaś dziwna i niewypowiedziany uśmiech po ustach jej przeleciał.
— Światłość! — zawołała. — Widzę ją!
I skonała.
Widząc, jak padła sztywna i bez ruchu na posłanie;
— Już po wszystkiem — rzekł Ursus.
I to powiedziawszy, jakby rozpacz pod nim nogi podcięła, padł na kolana głową na ziemię i, łkając głośno, ukrył twarz w fałdach sukni białej, u stóp Dei. Tak pozostał, zemdlony.
W tedy Gwynplaine stał się dziwnie przerażającym.
Wyprostował się, czoło podniósł wgórę i spojrzał groźnie w zamroczone przestrzenie.
Poczem, niewidziany od nikogo, chyba przez kogoś całkiem oczom ludzkim niewidzialnego, wyciągnął ręce ku bezbrzeżnym głębiom i rzekł:
— Idę i ja!
I istotnie iść zaczął po pomoście, w kierunku krawędzi, jakby ku jakiemuś widzeniu, które go ku sobie pociągało.
O kilka kroków już była przepaść.
Szedł powolnie, nie patrząc nawet przed siebie.
Miał na ustach ten sam uśmiech, którym się Dea przed skonaniem uśmiechnęła.
Stąpał wprost przed siebie. Zdawał się tam coś widzieć. W źrenicy jego błyszczała światłość, będąca niby odbłyskiem duszy widzianej w dali.
Zawołał: — Tak, tak!
Z każdym krokiem zbliżał się ku krawędzi.
Z rękoma przed siebie wyciągniętemi, z głową w tył odrzuconą, z wrytem w jedno miejsce spojrzeniem, wydawał się być idącem widziadłem.
Ani się spieszył idąc, ani się też wahał, tylko szedł ze złowrogą jakąś miarowością, i tak zupełnie, jakby nie było w pobliżu ziejącej otchłani, będącej rozwartym grobem.
Szeptał zcicha: — Bądź spokojna, idę do ciebie. Widzę wyraźnie skinienie, którem mię przyzywasz!
Nieustannie wzrok miał utkwiony w jedno jakieś miejsce na niebios przestrzeni. Uśmiechał się.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/347
Ta strona została przepisana.