— Cóż on takiego trzyma w ręku?
— Nazywa się to iron weapon.
— To mi dopiero nazwa!
— Jest to sobie taka pałka żelazna.
— Nacóż jemu ta pałka?
— Naprzód składa on na nią przysięgę. I to właśnie od tego nazywają go wapentake.
— No, a jeszcze cóż więcej?
— Następnie ma prawo dotknąć nią, kogo zechce.
— Tą pałką?
— Tak.
— Więc niby wapentake dotyka kogoś ironweaponem?
— No właśnie.
— I cóż to ma znaczyć to jego dotykanie pałką?
— To znaczy: chodźno waćpan ze mną.
— I w takim razie trzeba iść z nim?
— Ma się rozumieć.
— Dokądże to, jeśli łaska?
— A któż go tam wie!
— Ale przecież musi coś o tem mówić?
— Nie, nic nie mówi.
— No, to się go można zapytać.
— To ci nie odpowie.
— Jakże to znowu?
— Mówię ci: ani on nikomu nie odpowiada, ani nikt go się wypytywać nie próbuje.
— A to dopiero!
— Poprostu dotknął się pałką, i już po wszystkiem. Musisz iść za nim, czy chcesz, czy nie chcesz.
— Jakjmże sposobem?
— Ot tak poprostu, za nim idąc.
— Ależ dokąd, u djabła?
— Gdzie mu się tylko żywnie spodoba.
— A jeżeliby kto nie zechciał?
— To zostaje powieszony.
Po tych słowach Ursus włożył znowu głowę w okienko, popatrzył i rzekł uspokojony:
— Bogu dzięki, poszedł sobie do djabła. Widocznie nie dla nas się tu kręcił.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/37
Ta strona została przepisana.