Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/48

Ta strona została przepisana.

ani słowa nie pisnął o całem swojem zajściu ze sprawiedliwością.
Tylko wieczorem powiedział na ucho Hornowi:
— Dowiedz się, kochanie, żem dziś przegadał wszystkie trzy paszcze Cerbera.

ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jaki może mieć powód dukat obrączkowy, żeby się zawieruszyć pomiędzy miedziaki?

Nagle w dziejach Green-Boxu zaszło nielada zdarzenie.
W szynkowni Tadcasteru coraz huczniej grzmiało od wesołości i śmiechu. Na świecie nie znajdziesz przyjemniejszego miejsca. Gospodarz i jego pachołek ani już nastarczyć mogli nalewać piwo, wódkę i porter. Wieczorem izba szynkowniana, oświetlona aż się iskrzyło, zaledwie mogła pomieścić gości. Śpiewano, krzyczano; stara kuchnia, przerobiona na ognisko, napchana węglem, buchała płomieniami. Dom cały zdawał się złożony tylko z ognia i hałasu.
W dziedzińcu, to jest właściwie w teatrze, ścisk, że ani się przepchać.
Cała publiczność, jakiej mógł dostarczyć Southwark, do tego stopnia przepadała za wystawą „Zwyciężonego Zamętu“, że gdy tylko podniesiono kurtynę, to znaczy opuszczono ścianę Green Boxu, miejsc do patrzenia niepodobna było nastarczyć. Okna niemal trzeszczały od natłoku widzów. Balkon zdawało się, że lada chwila runie. Nie było ani jednego kamienia w bruku podwórzowym, na którymby nie stał ktokolwiek.
Jeden tylko przedział, pozostawiony dla magnaterji, dotąd stale bywał pusty.
Sprawiało to, że w samym środku balkonu miejsc niezapełnione przedstawiało podobieństwo do dziury czarnej, jak a w języku ulicznym zwykła się nazywać „piekarnią“. Słowem, wieczna tam była pustka. Tłum wszędzie, wyjąwszy tam.
Nareszcie pewnego wieczora ktoś tam zasiadł.