W odległości, w jakiej się znajdowali, wpośród tej pomroki świetlnej, która stanowi światłocień sceniczny, szczegóły dziwnie zacierały się ich oczom; stąd wyglądało to jakby przywidzenie. Niewątpliwie była to kobieta, ale czy tylko nie przyśniona? Owo pojawienie się tak wielkiej światłości w tej pomroce dokoła w osłupienie ich wprawiało. Było to jakby przybycie nieznanej jakiejś planety. Przychodziło to z świata szczęśliwych. Promienistość zwiększała wymiary tej postaci. Ta kobieta miała na sobie mrugania blasków nocnych, jakby droga mleczna.
Kamienie jej wydawały się być gwiazdami. Owa spinka djamentowa była może plejadą. Wspaniałe zaokrąglenia jej piersi zdawały się nadprzyrodzonemi. Czułeś, spoglądając na tę istotę gwiaździstą, przelotne niby i dreszczem przeszywające wrażenie zbliżenia się ku krainom szczęśliwości. Z rajskich to dali wychylała się ku lichemu Green-Boxowi oraz ku nędznej jego publiczności twarz ta pełna nieubłaganej pogody. Była to niby pańska, szukająca nasycenia ciekawość, jednocześnie nasycająca sobą ciekawość gminu. Pałac dozwalał spoglądać na siebie ulicy.
Ursus, Gwynplaine, Vinos, Fibi, tłum widzów, słowem wszyscy czuli się porażonymi od tego olśnienia; wszyscy z wyjątkiem Dei, o niczem nie wiedzącej pośród swego ociemnienia.
W tej obecności było coś widziadłowego, a jednak widok twarzy tej kobiety stanowczo zdawał się temu zaprzeczać; nie miała w sobie nic przezroczystego, nic niepewnego, nic mdłego; najmniejszej nigdzie mglistości; było to widziadło różowe i świeże, doskonale się mające. A przecież w warunkach złudzenia wzroku, w jakich się znajdowali Ursus i Gwynplaine, wydawała się być przyśnioną. Istnieją widma pulchnych kształtów, które wyobraźnia ludu upiorami zowie. Niejedna piękna dama, wydająca się tłumowi marzeniem sennem, a jednak zjadająca lub marnująca miljony, któreby nie wiedzieć ilu biednych wyżywić mogły, posiada właśnie ten sam rodzaj zdrowia.
Poza tą kobietą, w półcieniu, stał jej paź, młodzieniec biały i ładny, jakkolwiek z poważnym wyrazem twarzy. Bardzo młody a zarazem bardzo poważnej powierzchow-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/51
Ta strona została przepisana.