worek dziennego wpływu. Było to, jak zwykle, zbiorowisko różnej wartości miedziaków, pośród których błysnęła nagle złota uncja hiszpańska.
— To ona! — krzyknął Ursus.
Pieniądz ten, iskrzący się wspaniale zpośród kupy pozieleniałych groszaków, rzeczywiście wyobrażał niby blask nieznajomej kobiety pośród motłochu.
— Zapłaciła za swoje miejsce całego dukata! — zawołał Ursus w najwyższym zachwycie.
Kiedy to mówił, do Green-Boxu wszedł gospodarz szynkowni i, sięgnąwszy poprzez jej okno tylne, otworzył wzmiankowany wyżej lufcik w murze, wychodzący na rynek, poczem w milczeniu dał znak Ursusowi, żeby spojrzał tam tędy. Właśnie w tej chwili pomykała z miejsca tęgim truchtem przepysznie zaprzężona karoca, otoczona rojem służby z pochodniami w ręku.
Ursus z poszanowaniem wziął w dwa palce sztukę złota, i, pokazując ją Niclessowi:
— To jest bogini! — rzekł.
Poczem wzrok jego przeniósł się na karocę, zawracającą właśnie na skręcie w ulicę. Siedzący na jej koźle lokaje trzymali, jak i wprzódy, w górę pochodnie, a od ich blasku iskrzyła się na szczycie karocy korona złota o ośmiu kwiatonach.
— To więcej, niż bogini — rzekł Ursus. — To księżniczka!
Wkrótce karoca znikła. Nawet turkot jej kół powoli skonał w oddali.
A jednak Ursus długo jeszcze pozostał w zachwycie, nie przestając, jak i wprzódy, z religijnem niemal poszanowaniem trzymać w dwóch palcach ową sztukę złota, tak jakby trzymał hostję.
Następnie położył ją na stole i, ciągle jeszcze wzrok sobie pieszcząc jej widokiem, począł z nadzwyczajnem zajęciem rozprawiać o „wielkiej pani“.
Gospodarz chętnie mu w tem dotrzymywał placu. Była to istotnie księżniczka. Tak jest. Wiedziano jej wysoką godność. Ale ktoby była? — niepodobna się było dowiedzieć. Ojciec Nicless widział zbliska karocę. Co tam herbów! A służba cała to aż kapie złotem. Woźnica miał
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/53
Ta strona została przepisana.