Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Ale gdzież tam! — rzekł gospodarz.
Poczem dodał po chwili, zwolna wymawiając:
— Oto Tom-Jim-Jack!
W tej chwili Gwynplaine, który się dotąd nie wtrącał do rozmowy, zawołał:
— Co? Tom-Jim-Jack?
Czas jakiś trwało milczenie ogólnego podziwu, w czasie którego słychać tylko było, jak Dea wymawiała półgłosem:
— Czy nie możnaby zabronić tej kobiecie tu przychodzić?

ROZDZIAŁ ÓSMY
Oznaki otrucia.

„Zjawisko“ więcej nie wróciło.
Nie nawiedziło więcej widowiska Green-Boxu, ale zato nawiedzać poczęło umysł Gwynplaina.
Gwynplaine poniekąd został oszołomiony.
Zdało mu się, że dopiero po raz pierwszy w życiu ujrzał kobietę.
W połowie nawet upadku się dopuścił, począwszy się rozmarzać w sposób dziwny zaprawdę. Wystrzegać się należy marzeń, które się narzucają przemocą. Marzenie posiada tajemniczość i lotność woni kwiatowej. Tak się ono ma do myśli, jak zapach do tuberozy. Miewa niekiedy rozprężliwość jadowitych działań, przenikliwość zaś wyziewu. Struć się można marzeniami, jak wdychaniem kwiatu. Upajające to samobójstwo, wytworne, ale zgubne.
Samobójstwem duszy jest myśl nieprawa. To jej otrucie. Marzenie pociąga cię, łudzi, nęci, oplata, aż wreszcie robi sobie z ciebie współsprawcę. Przypuszcza cię niby do wspólnictwa w oszustwach, których się dopuszcza względem sumienia. Obrzuca cię zaklęciem. Następnie wtrąca cię w zepsucie. O marzeniu to samo się da powiedzieć, co o grze w karty. Rozpoczynasz od tego, żeś jest wyzyskiwany, a kończysz na tem, że sam oszukujesz.
Gwynplaine począł dumać.
On jak żyje nie widział kobiety.