Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/56

Ta strona została przepisana.

Widział tylko cień jej we wszystkich kobietach z gminu; widział tylko jej duszę w Dei.
Obecnie ujrzał rzeczywistość.
Ujrzał ciało ciepłe i bijące tętnem, pod którego skórą czułeś przebieg krwi namiętnej, zarysy posiadające wykończenie marmuru oraz falowania toni, twarz świetlaną, ale wyniosłą i obojętną, na której odmowa kojarzyła się z przywabianiem, włosy mające niby odblaski pożogi, zalotność stroju przejętą i przejmującą dreszczem rozkoszy, kunsztowne obnażenie, zdradzające pogardliwą żądzę oddania się z odległości tłumowi, łatwość nie do zdobycia, zagadkowość pełną wdzięku, pokusę zaprawną powabem przewidywanej zguby, obietnicę zmysłom i zarazem groźbę duchowi, podwójne udręczenie: jedno będące żądzą, drugie obawą. Oto co on ujrzał. Ujrzał, słowem, kobietę.
Ujrzał zarazem więcej i mniej, niż kobietę, bo samicę.
Jednocześnie także boginią.
Słowem, samicę jakiegoś boga.
Tajemnica owa, której płeć na imię, po raz pierwszy mu się objawiła.
Ale gdzie? W nieprzystępnych krainach.
W nieskończonej odległości.
O! przeznaczenie, szyderstwa pełne! Duszę, tę rzecz niebiańską, on posiadał, on w ręku dzierżył — była to Dea; ale płeć, ową rzecz czysto ziemską, właśnie w najdalszej głębi nieba spostrzegał — była to owa kobieta.
I to jeszcze księżniczka.
Więcej, niż bogini, jak powiedział Ursus.
Co za zawrotna wyżyna! Marzenie nawet cofnęłoby się wobec podobnie stromego ziszczenia.
Czyż do tego stopnia oszaleje, żeby aż sobie myśl miał zaprzątnąć ową nieznajomą? Gwynplaine szamotał się sam z sobą.
Przywodził sobie na pamięć wszystko, co kiedykolwiek słyszał od Ursusa o tych zbytkownych egzystencjach, niemal już królewskich; bajania starego mędrca, dawniej w mniemaniu jego niepożyteczne, obecnie występowały na tle jego rozmyślań niby błyszczące żyły kosztownego