Bywają rzuty płomienia, zaledwie drasnąć zdolne ciemności; zdarzają się jednak i takie, które ogień podsadzają pod wybuchy wulkanu.
Bywają iskry ogromnych rozmiarów.
Gwynplaine przeczytał list i znowu go potem odczytał. Tak, tak, były tam wyraźnie słowa: kocham cię.
Poczęły go nawiedzać dziwne strachy.
Naprzód sądził, że oszalał.
Tak jest, oszalał, nic nad to pewniejszego. To, co tylko co widział, nigdy nie istniało. Poprostu naigrawały się tylko z niego omroczne tumany. Czerwony człowieczek był tylko widziadłowym błyskiem. Niekiedy nocą pusty płomyk wędrowny podbiega uśmiać się z ciebie. Po spełnieniu tej uciechy istota przywidziana znikła, zostawiając poza sobą Gwynplaina szaleńcem. Ciemności dopuszczają się nieraz podobnych sprawek.
Nagłe Gwynplaine przekonał się dowodnie, że przecież nie stracił rozumu.
Co, przewidzenie? Ale gdzież tam! No, a list ten przecie? Przecież go trzymam w ręku. Przecież to jest naprawdę papier, naprawdę pismo, pieczątka. A potem, czy on nie wie, od kogo ten list pochodzi? Toż w tem wszystkiem niema nic ciemnego. Wzięto pióro, umoczono je w atramencie i pisano. Zapalono świecę i papier zapisany zapieczętowano lakiem. Czyliż na tym papierze niema jego nazwiska? Do Gwynplaina. Papier pachnie. Wszystko tu jasne, jak na dłoni. Zna Gwynplaine małego posłańca. Jest to paź. Ten błysk to liberja. Paź ten na-
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/72
Ta strona została przepisana.
KSIĘGA CZWARTA
PODZIEMNA KATOWNIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kuszenie świętego Gwynplaina.