ności swobodnem, pod dostatkiem przecież jest książąt — mogła sobie wybrać księcia; Bóg wie ilu jest lordów — mogła sobie wybrać lorda; bez liku jest ludzi młodych, pięknych, zachwycających, wspaniałych — mogła sobie wybrać Adonisa. Tymczasem zaś kogoż wybrała? Gnafrona! Mogła wybrać z pośród meteorów i piorunów ogromnego sześcioskrzydłego Serafina, a wybrała lichego robaka, czołgającego się w błocie. Po jednej stronie najznakomitsi panowie, wszystko, co tylko jest wielkością, bogactwem, chwałą; po drugiej prosty hecarz. I oto hecarz zwycięstwo odnosił! Cóż to tedy za szale posiadała w swem sercu ta kobieta i jakąż wagą ważyła swą miłość? Brała sobie z głowy koronę książęcą i rzucała ją na deski ulicznej widowni! Odejmowała sobie od skroni promienie i przyczepiała je do najeżonych włosów szpetnego chochlika! Jakiś niby ogólny świata przewrót, rojowisko najniepozorniejszych owadów w górze, najświetniejszych konstelacyj w dole przywalało oszołomionego Gwynplaina rumowiskami zrębów światłości i wytwarzało mu apoteozę w kałuży. Wszechwładna bogini, w rozstroju z pięknością i blaskiem, oddawała się potępieńcowi nocy, przenosiła Gwynplaina nad Antinousa, zniżała się w przystępie ciekawości aż w królestwo ciemnicy; i oto z tego wyrzeczenia się wszelkiej boskości występowało w koronie na głowie i w płaszczu z cudowności królowanie nędzarza! „Tyś szkaradny. Kocham cię“. Słowa te potrącały w Gwynplainie potworną strunę pychy. Pycha bowiem jest piętą Achillesową, w którą każdy bohater zraniony być może. Słowem, łechtało to w Gwynplainie jego próżność, jako poczwary. Bowiem dla swojej potworności to był kochany. I on także tyleż, a może nawet i więcej jeszcze niż Jowisz i Apollon, wyjątkiem był. Czuł się w sobie nadludzkim i tyle już potworem, że się aż bogiem stawał. Cóż za straszliwe olśnienie!
A teraz czemże była ta kobieta? Cóż on o niej wiedział? Wszystko i nic. Była to wielka pani, wiedział o tem; wiedział także, że jest piękna, że jest bogata, że ma przepyszne cugi, liczną służbę, paziów, szybkobiegaczy z pochodniami wokoło swojej ukoronowanej karocy. Wiedział, że się w nim zakochała; przynajmniej tak mu
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/75
Ta strona została przepisana.