Kwitnące krzaki, tłumy współwinnych! Miłość jest złodziejem, wiosna wspólnikiem.
Gwynplaine odchodził od siebie.
Istnieją właściwe złemu, poprzedzające zaś winę wyziewy, któremi z trudnością oddychać może sumienie. Kuszona uczciwość doświadcza niby wtedy ciemnych mdłości od zalatującej woni piekła. Otwierające się czeluście zioną pewien rodzaj oparu, będący przestrogą dla silnych, odurzeniem zaś dla słabych. Otóż Gwynplaine doświadczał tego tajemniczego zawrotu głowy.
Opływały go zewsząd zagadnienia dziwne, pierzchliwe jednocześnie i uparte. Wina w swem narzucaniu się niepozbyta przybierała tam wyraźne kształty. Jutro, północ, most Londyński, paź? Czy on tam pójdzie? — Pójdzie — mówiło ciało. — Nie pójdzie — szeptała dusza.
Z tem wszystkiem, jakkolwiek dziwnem się to wyda, pytania tego: czy on tam pójdzie? — Gwynplaine ani razu nie zadał sobie wyraźnie. Z czynnością, nagany godną, powoli się tylko oswoić można. Podobna w tem do napoju zbyt mocnego, nie może być wychylona jednym łykiem. Stawiasz nalany kieliszek i zamyślasz się czas jakiś; już samo jego napoczęcie nielada bywa odwagą.
Niemniej pewną jest rzeczą, że czuł się popychanym za ramiona ku temu czemuś nieznanemu.
Ale zarazem dreszcz go przeszywał. Ale zarazem spostrzegał niby przed sobą krawędź przepaści. Więc się znowu wtył cofał, owiany zewsząd trwogą. Przymykał oczy. Usiłował przekonać samego siebie o niebycie całego zdarzenia, to znowu rzucał się w powątpiewanie o przytomności własnych zmysłów. To drugie lepszem było w istocie. W obecnym bowiem razie najrozsądniej może było myśleć, że się jest szalonym.
Dziwnaż to gorączka! Toż każdy zapewne, zaskoczony znienacka, doświadczać musiał w życiu podobnie dramatycznych drgań duszy całej. Zimny spostrzegacz zawsze z trwogą nasłuchiwać będzie odgłosu tych ponurych uderzeń tarana konieczności, walącego przemocą w sumienie.
Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/77
Ta strona została przepisana.