Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Właśnie zbliżał do ust filiżankę, kiedy wtem odbiegła go od tego ochota. Tedy postawił ją nazad na stole z powolnością nienaciskanej sprężyny, tak że nawet palce jego pozostały rozwarte, a on sam w miejsce wryty, ze wzrokiem w jedno miejsce utkwionym, zdawał się tchu już nie mieć w piersi.
We drzwiach bowiem otwartych stał człowiek jakiś, niemal tuż poza Deą.
Człowiek ten od stóp do głowy ubrany był czarno w płaszcz sprawiedliwości. Perukę miał na głowie aż po brwi nasuniętą, w ręku zaś pręt żelazny, mający po dwóch końcach wyrzeźbione korony.
Pręt ten krótki był a ciężki.
Wyobraźmy sobie Meduzę, wytykającą głowę z pomiędzy dwóch gałęzi rajskiego drzewa.
Ursus, poczuwszy nagle nieokreślone wrażenie przybycia kogoś obcego, nie puszczając Homa z ręki, podobnież w tę stronę zwrócił głowę i od pierwszego spojrzenia odgadł, o co chodzi.
Dreszcz go przebiegł od stóp aż do głowy.
Pochyliwszy się ku Gwynplainowi, szepnął mu:
— To wapentake.
Naraz Gwynplaine wszystko sobie przypomniał.
O mało nie wykrzyknął z zadziwienia. Na szczęście się powstrzymał.
Pręt, na dwóch końcach zdobny koronami, był to ów słynny iron-weapon.
Owa to laska, na którą urzędnicy straży bezpieczeństwa, obejmując obowiązki, wykonywali przysięgę, poważną była dawnych angielskich konstablów godności oznaką.
Poza człowiekiem w peruce, nieco w oddali, w półcieniu, widać było bladego ze strachu gospodarza.
Nieznajomy, słowa nie mówiąc, niby uosobienie tak zwanej muta Themis odwiecznych angielskich ustaw, wyciągnął prawą rękę ponad ramię promieniejącej szczęściem Dei i dotknął prętem żelaznym ramienia Gwynplaina, jednocześnie palcem lewej ręki wskazując poza sobą drzwi Green-Boxu. Ruch ten podwójny, tem potęż-