Strona:Wiktor Hugo - Człowiek śmiechu (wyd.1928) T.3-4.djvu/97

Ta strona została przepisana.

Zachowano tu, jak widzimy, delikatny odcień pomiędzy potępieńcem i opętańcem.
Ponad tym napisem przybita była napłask przy murze, jako znak najwyższego sądu, drabina kamienna, właściwie nawet drewniana, tylko że nurzana aż do skamienienia w słynnem z wapiennych pierwiastków trzęsawisku Aspley-Gowis, znajdującem się wpobliżu opactwa Woburnui.
Więzienie Southwarku, dziś już zburzone, jako brama miejska łączyło z sobą dwie ulice i z tego powodu miało dwa wejścia: jedno od strony wielkiego przejazdu, służące wyłącznie dla osób znakomitych i przeto bardzo okazałe; drugie od zaułka, istne wrota boleści, przeznaczone dla reszty żyjących. A także i dla zmarłych, tędy bowiem wywożono i trupy.
Śmierć to rozszerzenie się w nieskończoność.
Otóż Gwynplaine wszedł był do tego gmachu przez wrota boleści.
Uliczka była poprostu szczupłą drożyną, zaciśniętą pomiędzy dwoma z obu stron murami. W podobnym do niej rodzaju istnieje w Brukseli zaułek, noszący nazwę: Ulicy na jedną osobę. Mury, jak powiedzieliśmy, nierównej były wysokości; wyższy należał do więzienia, niższy stanowił otoczenie cmentarza. Ten ostatni nie przechodził wysokości człowieczego wzrostu. Przecinały go drzwi, znajdujące się wprost wejścia więziennego. Umarli tedy, jak widzimy, z mąk więziennych niedaleką mieli ku wiecznemu spoczynkowi drogę. Dość im było tylko przebyć szerokość uliczki. Podczas kiedy po jednej stronie przygwożdżona była nad drzwiami szubieniczna drabina, po drugiej, u wejścia na cmentarz, wyszczerzała zęby z kamienia wykuta trupia głowa. Jedno nie rozweselało drugiego.

ROZDZIAŁ SZÓSTY
Jakie sądownictwo pokrywały starodawne peruki.

Gdyby ktoś w tej chwili spojrzał na drugą stronę więzienia w kierunku fasady, zauważyłby niechybnie na ulicy Southwark przed monumentalnemi urzędowemi wrotami