Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/100

Ta strona została przepisana.

Zamilkła, bo łkania oddech jej wstrzymały. Jej ręce oplotły szyję Ordenera, a w jego oczy wlepiła spojrzenie błagające.
— Napróżno się lękasz, moja Ethel uwielbiana. Bóg wspiera dobre zamiary, a ja chcę działać w twoim tylko interesie. Szkatułka ta zawiera...
Ethel przerwała mu szybko:
— W moim interesie? A cóż mnie obchodzić może tak, jak życie twoje? Jeżeli zginiesz, Ordenerze, cóż się ze mną stanie?
— Dlaczegóż myślisz, że zginę, Ethelo?...
— Ach, ty nie znasz tego Hana, tego piekielnego zbójcy! Czy wiesz przeciw jakiej dążysz poczwarze? Czy wiesz, że on rozkazuje wszelkim potęgom ciemności? że góry przewraca na miasta? że pod jego krokami zawalają się lochy podziemne? że tchnienie jego gasi latarnie morskie na wysokich skałach? I ty sądzisz, Ordenerze, że się oprzesz temu olbrzymowi, któremu szatan pomaga, przy pomocy twoich rąk białych i wątłego miecza?
— A modlitwy twoje, Ethelo, a myśl, że walczę dla ciebie? Wierzaj mi, moja Ethel, że znacznie przesadzono ci siłę i potęgę tego rozbójnika. Jest to człowiek, jak inni, który zadaje śmierć, dopóki sam nie stanie się jej łupem.
— Nie chcesz więc mnie usłuchać? Słowa moje nic dla ciebie nie znaczą? Pomyśl tylko co się stanie ze mną, gdy odejdziesz, gdy błąkać się będziesz pośród niebezpieczeństw, narażając nie wiem dlaczego dni swoje, które do mnie należą, i wystawiając je na łup tego potworu?