Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/103

Ta strona została przepisana.

— Idź więc, Ordenerze mój, a jeśli nie powrócisz, zabije mnie boleść bez nadziei. Ta tylko zostaje mi pociecha.
Powstali oboje. Ordener otoczył ramieniem Etheli swoje ramię i uwielbianą dłoń jej ukrył w swojej dłoni. W ten sposób przeszli w milczeniu przez kręte aleje samotnego ogrodu i doszli nareszcie z niechęcią do drzwi, prowadzących do wieżycy. Tam Ethel, dobywając złote nożyczki, ucięła niemi promień swoich czarnych włosów.
— Weź tę pamiątkę, Ordenerze, niechaj ci towarzyszy, niechaj będzie szczęśliwszą ode mnie.
Ordener przycisnął do ust, jak relikwię, podarunek swojej ukochanej. Ona mówiła dalej:
— Myśl o mnie Ordenerze, ja zaś będę się modliła za ciebie. Modlitwa moja będzie może równie skuteczną u Boga, jak broń twoja dla szatana.
Ordener schylił głowę przed tym aniołem. Dusza jego za wiele czuła, aby usta mówić mogły. Milczeli więc, słysząc wzajemnie serc swoich bicie. W chwili kiedy ją miał opuścić, może na zawsze, Ordener, w smutnem uniesieniu doznawał niewysłowionego szczęścia, że raz jeszcze ukochaną Ethel trzymał w swojem objęciu. Nakoniec, składając czysty i długi pocałunek na zbladłem czole dziewicy, poskoczył gwałtownie pod ciemne sklepienie schodów, a po chwili usłyszał za sobą słodkie, lecz tak smutne słowo:
— Żegnaj!....