Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Biedna matka westchnęła głęboko.
— Bardzo jednak jestem szczęśliwy, moja matko, że cię mogę widzieć. Powiesz mi bowiem, czy kokardy z różowych wstążek u dołu kaftana są w modzie w Kopenhadze? A czy mama pamiętała przywieźć mi słoik tej oliwy młodości, od której tak skóra bieleje? Nie zapomniałaś także, kochana matko, ostatniego romansu tłumaczonego, ani złotych galonów, o które prosiłem cię, do mojego kaftana ognistego koloru, i tych małych grzebyków, co je wkładaj a pod fryzurę, aby się pukle lepiej trzymały, a wreszcie....
Nieszczęśliwa hrabina nie przywiozła dla synalka nic, oprócz swego przywiązania, jakie jedno tylko serce jej żywiło.
— Byłam chora, mój drogi synu, a moje cierpienia nie pozwoliły mi myśleć o twoich przyjemnościach.
— Byłaś chora, moja matko? No, ale teraz czujesz się przecież lepiej? A jak się też ma moja sfora psów normandzkich? Założyłbym się, że zapomniano kąpać co wieczór moją małpkę w wodzie różanej. Przekonacie się, że za powrotem zastanę swoją papugę Bilbao już nieżywą Jak tylko wyjadę, to nikt nie myśli o moich zwierzątkach.
— Matka twoja jednak myśli o tobie, mój synu — rzekła hrabina wzruszonym głosem.
Nawet anioł niszczyciel, w nieubłaganą godzinę, w której występne dusze rzuca na wieczne katusze, miałby litość nad cierpieniem, jakie w tej chwili pożerało serce nieszczęśliwej hrabiny.
Musdoemon śmiał się w głębi pokoju.