Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/107

Ta strona została przepisana.

— Panie Fryderyku — rzekł — widzę, że miecz stalowy nie chce zardzewieć w żelaznej pochwie. Nie straciłeś pan w wieżach munckholmskiego zamku salonowych zwyczajów Kopenhagi. Ale chciej mi powiedzieć, po co ta oliwa młodości, te różowe wstążki i grzebyki? Na co te przygotowania do oblężenia, jeżeli jedyna forteca w postaci kobiety, która się znajduje w wieżach Munckholmu, jest nie zdobytą?
— Rzeczywiście, że nie do zdobycia, na honor — odpowiedział Fryderyk ze śmiechem. — Jeżeli mnie się nie powiodło, to i jenerał Schack z pewnością osiadłby na piasku. Bo jakże zdobyć twierdzę, w której wszystko ciągle jest zakryte i strzeżone bez przerwy? Co poradzić przeciw tym mniszym rąbkom, które szyję tylko pozwalają widzieć? przeciw rękawom, okrywającym całe ramiona tak dalece, że tylko z twarzy i rąk sądzić można, iż panna nie jest czarną, jak cesarz maurytański? Kochany nauczycielu, byłbyś przy niej jak student. Forteca, w której skromność stanowi załogę, nie jest do zdobycia.
— Zapewne! ale gdyby jednak — rzekł Musdoemon — zmusić ową skromność do poddania się, pchnąwszy miłość do szturmu, zamiast ograniczania się na oblężeniu przez drobne grzecznostki?
— Daremne trudy. Miłość dostała się wprawdzie do tej twierdzy, ale ona właśnie skromności w pomoc przychodzi.
— A to coś nowego, panie Fryderyku. Z miłością dla was....
— A kto wam powiedział, panie Musdoemon, że to dla mnie?