Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/108

Ta strona została przepisana.

— Dla kogóż więc? — zawołali razem Musdoemon i hrabina, słuchająca dotąd w milczeniu, z którego wyrwały ją słowa porucznika, przywodząc na myśl Ordenera.
Fryderyk miał już odpowiedzieć i przygotował się do dowcipnego opowiadania nocnej sceny z dnia poprzedniego, kiedy nagle stanął mu na myśli obowiązek milczenia, przez prawo honoru nakazany i jego wesołość zmienił w zakłopotanie.
— Na honor, nie wiem dla kogo, pewno dla jakiego prostaka, może... wazala... — rzekł wybuchając przymuszonym śmiechem.
— Czy być może, mój synu! — zawołała hrabina. — I jestżeś tego pewnym, że ona kocha jakiegoś chłopa, wazala? Coby to było za szczęście, gdybyś tylko był pewny!
— Ależ najzupełniej jestem pewny. Nie jest to jednak żołnierz z załogi — dodał porucznik z niezadowoleniem.
— A o tyle jestem pewny tego, co mówię, że proszę cię, moja matko, abyś mnie odwołała z wygnania do tego przeklętego zamku, gdyż mój pobyt tam żadnej nam korzyści nie przyniesie.
Twarz hrabiny rozjaśniła się na wiadomość o upadku młodej dziewicy. Odwiedziny Ordenera Guldenlewa w Munckholm przedstawiło się teraz w jej umyśle w zupełnie innem świetle.
— Opowiesz nam, Fryderyku — rzekła — szczegóły miłostek Etheli Schumacker; nie dziwią mnie one: córka chłopa — chłopa tylko pokochać mogła. Nie przeklinaj jednak tego zamku, dał ci on bowiem wczoraj sposobność widzenia pewnej osoby, która zrobiła pierwsze kroki, aby cię poznać.