Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— Nikogo! — zawołał — zresztą więcej powiedzieć nie mogę.
— W takim razie — mówiła dalej hrabina — baron nie był w Munckholm.
Musdoemon, zdziwiony również jak i Fryderyk, słuchał z uwagą, a teraz przerwał hrabinie.
— Pozwól, szlachetna pani — rzekł. — Panie Fryderyku, a jak imię, jeśli łaska, wazalowi, którego kocha córka Schumackera?
Pytanie to musiał powtórzyć, Fryderyk bowiem, pogrążony od pewnej chwili w zamyśleniu, nie słyszał go wcale.
— Nie wiem... albo raczej..... nie, nie wiem.
— A skąd wiecie, panie, że ona kocha wazala?
— Czyż ja to powiedziałem? Wazala? A tak, to wazal....
Zakłopotanie porucznika wzrastało. Wybadywanie to, powstające w jego własnej głowie przypuszczenia i obowiązek zachowania tajemnicy, wprowadzały go w kłopot, z którego wybrnąć nie umiał...
— Na honor, mości Musdoemonie i pani, szlachetna matko, jeżeli mania wybadywania jest teraz w modzie, to bawcie się wzajemnie w ten sposób. Co do mnie, nie mam już nic do powiedzenia.
I otwierając gwałtownie drzwi, umknął, pozostawiając ich pogrążonych w tysiącznych domysłach. Zszedł on tem spieszniej na dziedziniec, gdyż usłyszał przywołujący go głos Musdoemona.
Wsiadłszy na koń, porucznik Ahlefeld podążył do portu z zamiarem popłynięcia do Munckholmu, miał bowiem nadzieję, że zastanie tam jeszcze niezna-