Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— To jest, chciałem zapytać cię, Poelu... co tam nowego słychać w pałacu?
Spytawszy w ten sposób — jenerał przeglądał dalej papiery, na każdym pisząc z zajęciem słów kilka.
— Nie, ekscelencyo, oprócz tego tylko, że czekamy mego szlachetnego pana, o którego, jak widzę, i pan jenerał jest niespokojny.
Jenerał powstał od biórka i spojrzał na Poela z niezadowoleniem.
— To bardzo źle, widzisz — rzekł.
— Ja miałbym być niespokojnym o barona! Znam bardzo dobrze powód jego nieobecności i wcale się go jeszcze nie spodziewam.
Jenerał Lewin Kund tak wysoko cenił swoją powagę i znaczenie, że uważałby się dotkniętym, gdyby podwładny mógł odgadnąć którą z jego sekretnych myśli, lub sądził, że Ordener postępował wbrew jego woli.
— Możesz odejść, Poelu — dodał po chwili.
Służący wyszedł.
— Co prawda — zawołał, kiedy już sam pozostał — to Ordener używa i nadużywa nawet. Gnąc ostrze szpady, łamie się ją nareszcie. No proszę! żeby mi kazać spędzić noc bezsenną i pełną niespokojności! Wystawić mnie, jenerała Lewina, na szyderstwa całej mojej kancelaryi i domysły lokaja! I to dlatego tylko, aby dawnego przyjaciela powitać wpierw uściśnieniem, staremu jego przyjacielowi należnem. Ordenerze! Ordenerze! twoje kaprysy przechodzą wszelkie granice swobody. Niechno tylko przyjdzie, a do szatana! przyjmę go tak, jak proch ogień przyjmuje. Wystawiać