Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/114

Ta strona została przepisana.

gubernatora Drontheimu na domysły lokaja i szyderstwa kancelaryi! Niech tylko przyjdzie...
Jenerał zaczął dalej przewracać papiery, nie czytając ich wcale, tak był gniewem przejęty.
— Jenerale! mój zacny ojcze! — odezwał się znany głos.
Po chwili, Ordener ściskał w swoich objęciach starca, który nie usiłował nawet powstrzymać okrzyku radości:
— Ordenerze, mój dzielny Ordenerze! Do kroć set, jakże jestem szczęśliwy!...
Zastanowienie wstrzymało wybuch szczerości, więc, tamując go, dodał, wysilając się na ton surowy.
— Szczęśliwy jestem, panie baronie, że umiesz panować nad swemi uczuciami. Zdajesz się mieć przyjemność w tem, że mnie widzisz; chciałeś więc zapewne zrobić sobie przykrość, wyrzekając się mego widoku od dwudziestu czterech godzin, to jest od twego przybycia do Drontheimu.
— Mówiłeś mi nieraz, mój ojcze, że nieszczęśliwy nieprzyjaciel winien być pierwszym od szczęśliwego przyjaciela. Powracam z Munckholmu.
— Bez wątpienia — odpowiedział jenerał — ale wtedy tylko, kiedy jego nieszczęście jest widoczne i nieuniknione. Przyszłość zaś Schumackera...
— Jest więcej zagrożoną niż kiedykolwiek. Szlachetny jenerale, knują ohydny spisek przeciw temu nieszczęśliwemu. Ludzie urodzeni jego przyjaciółmi, chcą go zgubić. Człowiek, co się nieprzyjacielem jego urodził, stanie w jego obronie...
Twarz jenerała stopniowo łagodniała i nakoniec przerwał Ordenerowi: