Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/117

Ta strona została przepisana.

— To, co mówisz jest bardzo ważne. Jakież masz na to dowody?
— Starszy syn możnej rodziny przebywa obecnie w MunCkholm; przybył tam dla uwiedzenia hrabianki etheli... sam mi to powiedział.
Jenerał cofnął się o trzy kroki.
— Boże! mój Boże! biedna sierota! Ordenerze! Ethel i Schumacker są pod moją opieką. Powiedz, co to za nędznik?! Co to za rodzina?
Ordener zbliżył się do jenerała i uścisnął jego rękę.
— Rodzina Ahlefeld — rzekł.
— Ahlefeld! — powtórzył stary gubernator. — Tak, to bardzo jasne, porucznik Fryderyk jest jeszcze w MunCkholm. Chcą cię połączyć z tym rodem; pojmuję twój wstręt, Ordenerze!
Starzec, założywszy ręce, zamyślił się przez chwilę, później ujął Ordenera w swoje objęcia.
— Możesz jechać, młodzieńcze; podczas — twej nieobecności protegowani twoi nie pozostaną bez opieki; ja w tem ciebie zastąpię. Jedź więc. Zresztą dobrze robisz pod każdym względem. Ta piekielna hrabina Ahlefeld jest tutaj, wiesz może o tem...
— Szlachetna hrabina Ahlefeld! — zameldował służący, drzwi otwierając.
Na to imię, Ordener cofnął się machinalnie w głąb komnaty, hrabina zaś, wchodząc i nie zauważywszy go — zawołała:
— Wychowaniec pański żartuje sobie z was, jenerale; wcale nie był w Munckholmie.
— Doprawdy? — rzekł jenerał.