— Syn mój Fryderyk, który dopiero co wyszedł z pałacu, był wczoraj w zamku na służbie i nie widział nikogo. Tak więc — mówiła dalej hrabina z tryumfem — nie spodziewaj się już jenerale twojego barona.
Jenerał ciągle był poważny i zimny.
— Sądziłam, jenerale — rzekła hrabina odwracając się — że jesteśmy sami... Kto to...?
Hrabina skierowała na Ordenera badawcze spojrzenie, on zaś skłonił się głęboko.
— Wprawdzie — mówiła dalej — widziałam go raz tylko... ale ten ubiór... miałżeby to być... Panie jenerale, czy to syn wice-króla?
— On sam, szlachetna pani — rzekł Ordener, kłaniając się powtórnie.
Hrabina uśmiechnęła się.
— W takim razie pozwól pan, aby kobieta, która wkrótce ma być czemś więcej dla niego, spytała — gdzie byliście wczoraj, panie hrabio?
— Hrabio? Nie mam prawa do tego tytułu, sądzę bowiem, że nie spotkało mnie jeszcze to nieszczęście, abym miał utracić mego szlachetnego ojca, pani hrabino.
— Nie taką też jest myśl moja. Lepiej przecież zostać hrabią, biorąc sobie małżonkę, aniżeli tracąc ojca.
— Jedno niewiele więcej warte od drugiego, szlachetna pani.
Hrabina, zmieszana nieco, uważała za właściwe wybuchnąć śmiechem.
Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/118
Ta strona została przepisana.