Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— O nie, szlachetny panie. Orzeł nie powinien nieść skorupy żółwia. Nie godny jestem tego, abyś pan miał dźwigać moje rzeczy.

-Ależ to was znużyć może. Pakunek zdaje się być ciężki. Cóż się w nim mieści? Przed chwilą potknęliście się i odezwało się coś, jakby żelazo.
Starzec odsunął się spiesznie od młodego człowieka.
— Jak żelazo? O nie, panie, omyliliście się. W pakunku tym nic niema oprócz wiktuałów i ubrania, Nie panie, to mnie wcale nie nuży.
Życzliwa propozycya młodzieńca zdawała się sprawiać jego staremu towarzyszowi przestrach, który on pokryć usiłować.
— Skoro więc ciężar ten nie nuży was, to go trzymajcie.
Starzec, uspokojony, zmienił jednak spiesznie przedmiot rozmowy.
— Smutnie to jest iść nocą jakby zbiegowie po drodze, którą byłoby tak przyjemnie przebiegać w dzień dla samego zwiedzenia. Na brzegach zatoki, z prawej strony, znajdują mnóstwo kamieni runicznych, na których widzieć można napisy, skreślone, według podania, przez bogów i olbrzymów. Z prawej strony, po za skałami otaczającemi drogę, rozciągają się słone błota Sciald, które bezwątpienia łączą się z morzem jakim kanałem podziemnym, ponieważ łowią w nich szczególną morską rybę, która, podług odkrycia pańskiego przewodnika i sługi, żywi się piaskiem. W wieży Vygla, do której się właśnie przybliżamy, pogański król Wermond kazał Ś-tej Ethelderze, sławnej męczeniczce, spalić piersi ogniem z drzewa prawdziwego