Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/128

Ta strona została przepisana.

złowróżbnem słowem. Moja szabla ręczy mi za wszystko. Dalej, zamykajcie wieżę, bo strasznie zimny wiatr wieje — i bierzcie to złoto.
— Na co mi się przyda wasze złoto — rzekła kobieta — szacowne w waszem ręku, w mojem stanie się podlejszem od cyny. Zresztą, za złoto możecie zostać. Może ono ochronić od burzy przez niebo zesłanej, ale nie zasłoni od pogardy i nienawiści ludzkiej. Pozostańcie; płacicie za gościnność hojniej, niż inni płacą za morderstwo. Poczekajcie tu chwilę i dajcie mi wasze złoto. Pierwszy to raz do tego domu ręce ludzkie wnoszą złoto, nie będące krwią skalane.
Postawiwszy lampę i zaryglowawszy drzwi, zniknęła pod sklepieniem ciemnych schodów, prowadzących z głębi sali.
Gdy zostali sami, starzec drżał jak listek i wzywając pomocy Opatrzności, przeklinał z całego serca, ale jednak po cichu, nieroztropność swego młodego towarzysza. Ten ostatni zaś, wziąwszy światło do ręki, oglądał salę, w której się znajdowali. Na widok tego, co zobaczył zbliżając się do ściany, zadrżał, a starzec, który prowadził za nim wzrokiem, zawołał:
— Wielki Boże! panie, to szubienica!
I w samej rzeczy, ogromna szubienica oparta była o mur, wierzchołkiem swoim dotykając wysokiego i wilgotnego sklepienia.
— Tak jest — rzekł młody człowiek — a oto piły drewniane, żelazne, łańcuchy i pręgierz; dalej koń drewniany i kleszcze nad nim zawieszone.