Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Wszyscy święci z raju! — zawołał — starzec gdzież my jesteśmy?
Młody człowiek z zimną krwią odbywał dalszy przegląd.
— Oto zwój sznurów konopnych, tygle i kociołki; na tej znów części muru wiszą szczypca i skalpele; za niemi rzemienne baty ze stałowemi końcami, siekiera, maczuga....
— Ależ to magazyn piekła! — zawołał starzec, struchlały od wyliczania tych strasznych przedmiotów.
— Ty znów — mówił dalej młody człowiek — koła z bronzowemi zębami, skrzynia ponabijana gwoździami, winda..... Co prawda, to strasznie złowieszcze umeblowanie. Żałuję bardzo, starcze, że moja nieroztropność tutaj cię sprowadziła.
— Dopiero pan o tem pomyślałeś?!
Mówiąc to, starzec był napół martwy.
— Nie lękaj się jednak, mniejsza o miejsce, w którem się znajdujesz, skoro jestem z tobą.
— Piękna mi obrona — wyszemrał starzec, w którym wielki strach osłabił bojaźń i poszanowanie dla młodego człowieka. — Piękna mi obrona! szabla na trzydzieści cali długa przeciw szubienicy na trzydzieści stóp wysokiej!
Kobieta czerwono ubrana zjawiła się znowu i wziąwszy lampę, dała znak podróżnym, aby za nią poszli. Wdrapywali się więc z ostrożnością po wązkich schodach, w murze wieżycy wybitych. Przy każdym otworze strzelnicy, prąd wiatru i deszczu o mało nie zgasił drżącego płomienia lampy, którą kobieta zasłaniała swemi długiemi i przezroczystemi palcami. Po-