Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Podróżni nie zdołali jeszcze przemówić do siebie, kiedy nagle w dolnej sali usłyszeli hałas, pośród którego rozległo się wyraźnie kilka słów wypowiedzianych głosem, na który Spiagudry zastrząsł się i zadrżał.
Słowa te były:
— Milcz kobieto! zostaniemy. Grom wejść umie, choć mu drzwi nie otworzą.
Spiagudry przysunął się do Ordenera.
— Panie! panie! — rzekł słabym głosem — biada nam!...
Za chwilę, odgłos kroków rozległ się na schodach, poczem dwóch ludzi, w duchownym stroju, weszło do sali, a za nimi gospodyni zmieszana i gniewna.
Jeden z tych ludzi był dosyć dobrego wzrostu; miał on na sobie czarne ubranie i włosy okrągło ostrzyżone na sposób protestanckich pastorów; drugi zaś, zupełnie nizki, odziany był w habit mniszy przewiązany postronkiem. Zapuszczony kaptur pozwalał tylko widzieć czarną brodę, ręce zaś chował w długie rękawy sukni.
Na widok dwóch księży, Spiagudry ochłonął z przestrachu, którego nabawił go dziwny głos jednego z nich.
— Bądźcie zupełnie spokojni, moja pani — rzekł pastor do gospodyni — chrześcijańscy kapłani bywają użyteczni nawet tym, którzy im złe wyrządzają; mogliżby więc szkodzić tym, którzy im usługę oddają? Najpokorniej prosimy was o przytułek. Jeżeli szanowny brat, który mi towarzyszy, przed chwilą szorstko do was przemówił, to zawinił tem, że zapomniał o miarkowaniu głosu, nakazanem przez śluby nasze. Niestety! nawet najbardziej świętobliwi ludzie mogą