Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/139

Ta strona została przepisana.

i śpią mimo hałasu, jakby ich kto dopiero co od szubienicy odczepił.
Ze słów tych, tak pełnych okropności, wprost przeciwnych strasznemu spokojowi i szatańskiej wesołości tego, który je wymawiał, czytelnik odgadł zapewne — kto był mieszkańcem wieży Vygla. Spiagudry, który na jego widok przypomniał sobie, że go oglądał często w smutnych uroczystościach na rynku w Drontheim, o mało ze strachu nie stracił przytomności, tem więcej, że od wczoraj miał poważne powody obawiania się tego strasznego wykonawcy sprawiedliwości. Nachyliwszy się do Ordenera, rzekł doń przytłumionym głosem:
— To Nychol Orugix, kat prowincyi Drontheimhuus.
Ordener, przejęty wstrętem, zadrżał i w pierwszej chwili doznał niezadowolenie, że go burza pod ten dach sprowadziła. Niebawem jednak owładnęło nim uczucie jakiejś niewysłowionej ciekawości; nie zwracając przeto uwagi na zakłopotanie i przestrach swego starego przewodnika, słuchał z taką bacznością rozmowy i obserwował tak pilnie zwyczaje okropnego człowieka, którego miał przed oczyma, jak chciwie słuchamy wycia hyeny lub ryku tygrysa, sprowadzonego z pustyni do miast naszych. Nieszczęśliwy Benignus natomiast wcale nie był w usposobieniu robienia spostrzeżeń psychologicznych. Schowawszy się za Ordenera, okrywał się swym płaszczem, poprawiał drżącą ręką plaster na oku i nasuwał na twarz perukę, a nie śmiąc odetchnąć, wzdychał tylko.
Tymczasem gospodyni podała na stół gliniany półmisek z ćwiartką baraniny. Kat zasiadł naprzeciw Ordenera i Spiagudrego, pomiędzy dwoma księżmi,