Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/140

Ta strona została przepisana.

jego zaś żona, postawiwszy na stole dzban słodkiego piwa, kawał rinde brodu (chleba, mieszanego z korą) i pięć talerzy drewnianych, zasiadła przed ogniem i zaczęła ostrzyć wyszczerbione szczypce swego męża.
— Tak więc, szanowny pastorze — rzekł Orugix śmiejąc się — owca ofiaruje wam barana. Panie w peruce, czy to wiatr tak panu włosy na twarz nasunął?
— Wiatr... panie, burza... — wybełkotał ze drżeniem Spiagudry.
— No, no, ośmielcie się, mój stary. Widzisz pan przecie, że panowie księża i ja jesteśmy sobie dobrzy ludziska. Powiedz pan lepiej, kto jesteś i kto jest pański milczący towarzysz, pogadaj trochę. Musimy się zaznajomić. Jeśli zaś pańska rozmowa taką będzie, jak można sądzić z jego powierzchowności, to się możemy zabawić.
— Pan sobie żartujesz — rzekł Spiagudry wykrzywiając usta, pokazując zęby i mrugając okiem, a to w celu udania uśmiechu — jestem tylko starym...
— Tak — przerwał wesoły kat — jakim starym uczonym albo czarnoksiężnikiem...
— O! panie, jestem uczonym, ale nie czarnoksiężnikiem.
— Tem gorzej. Czarnoksiężnik przydałby się do skompletowania naszego wesołego sanhedrinu. Szanowni moi goście, wypijmy na cześć starego uczonego, który rozweseli naszą wieczerzę. Za zdrowie powieszonego dzisiaj, bracie kaznodziejo! A wy, bracie pustelniku, nie chcecie pić mojego piwa?
Pustelnik w samej rzeczy dobył z pod habita tykwę pełną czystej wody i nalał ją w szklankę.