Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— To prawda, mój ojcze, bo widzę, że aby rozwiać moje najpewniejsze nadzieje, dość jest jednego Spiagudrego i jednej prośby o naznaczenie nagrody za głowę.
— Tak więc — mówił pustelnik dziwnym głosem — Spiagudry tego żądał?
Głos ten zrobił na biednym dozorcy umarłych takie wrażenie, jakie na ptaku sprawia wzrok ropuchy.
— Panowie — rzekł — poco sądzić tak lekkomyślnie? To nie jest pewne, może to tylko fałszywa pogłoska...
— Fałszywa pogłoska! — zawołał Orugix — ależ to nie podlega żadnej wątpliwości. Żądanie syndyka jest obecnie w Drontheim, a poparł je swoim podpisem dozorca Spladgestu. Oczekują tylko na decyzyę jego ekscelencyi jenerał-gubernatora.
Kat tak dobrze był uwiadomiony, że Spiagudry nie śmiał prowadzić dalej swego usprawiedliwienia; musiał więc poprzestać na przeklinaniu w myśli, i to po raz setny, swego młodego towarzysza. Ale jakież było jego przerażenie, gdy pustelnik, który przez chwilę zdawał się zastanawiać, nagle zawołał szyderczo:
— Mistrzu Nychol, jaka kara spotyka świętokradców?
Słowa te zrobiły na Spiagudrym takie samo wrażenie, jak gdyby mu zerwano jego plaster i perukę. Oczekiwał z niepokojem odpowiedzi Orugixa, który wpierw wypróżnił swą szklanicę.
— To zależy od rodzaju świętokradztwa — odrzekł nareszcie.
— Jeśli, więc świętokradca dopuścił się sprofanowania trupa?