Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/156

Ta strona została przepisana.

istnieją tylko szczątki wyniosłej wieży, stał wówczas starożytny zamek, zbudowany przez Hordę-Łucznika, pana na Loewigu, towarzysza broni pogańskiego króla Haldfdana. W roku 1698 zamieszkiwał ów zamek syndyk miasta, zajmując najlepsze w całem miasteczku mieszkanie, z wyjątkiem tylko srebrzystego bociana, którego co lato można było widzieć na spiczastej wieży kościoła, jak gdyby białą perłę na ostrym końcu czapki mandaryna.
W tym samym dniu, kiedy Ordener przybył do Drontheimu, jakiś nieznajomy, zachowując również incognito, wylądował w Loewig. Jego złocona, choć bez herbów, lektyka, wraz z czterema hajdukami, od stóp do głowy uzbrojonymi, była powodem do rozmaitych przypuszczeń i ogólną wzbudziła ciekawość. Oberżysta z pod Złotej Mewy, nędznej austeryi, w której zamieszkał nieznajomy, stał się tajemniczym, a na wszelkie zapytania odpowiadał: „Nie wiem“, z miną mówiącą jasno: „Wiem wszystko, ale nic powiedzieć nie mogę“. Hajducy milczeli jak ryby, a wyglądali posępniej niż otchłań podziemnej kopalni. Syndyk z początku zamknął się w swej wieży, oczekując, z uwagi na swe znaczenie, odwiedzin nieznajomego; wkrótce jednak mieszkańcy ujrzeli z zadziwieniem, jak dwukrotnie, i to napróżno, udawał się pod Złotą Mewę, a wieczorem czatował na ukłon nieznajomego, opartego na wpół otwartem oknie.
Kumoszki wnioskowały stąd, że nieznajomy musiał wyjawić panu syndykowi swoją wysoką godność. Myliły się jednak. Jeden z hajduków, przysłany przez nieznajomego, był u syndyka dla zawizowania paspor-