Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/157

Ta strona została przepisana.

tu, przyczem tenże zauważył, że na pakiecie, niesionym przez posłańca, przyłożona była wielka pieczęć na zielonym wosku. Dostrzegł również, że pieczęć ta wyobrażała dwie ręce skrzyżowane, podtrzymujące płaszcz gronostajowy, a na nim z hrabiowską koroną herb, otoczony łańcuchami orderów Słonia i Danebroga. Spostrzeżenie to dostatecznem było dla syndyka, który pragnął gorąco otrzymać od wielkiego kanclerza nominacyę na syndyka prowincyi Drontheimhuus. Ale daremne były jego starania, nieznajomy bowiem nie chciał przyjąć nikogo.
Drugi dzień po przybyciu podróżnego do Loewig miał się już ku schyłkowi, kiedy oberżysta wszedł do pokoju mówiąc, że posłaniec, przez jego cześć oczekiwany, właśnie przybył.
— Niech wejdzie — rzekł jego cześć.
W chwilę potem, posłaniec wszedł, a zamknąwszy starannie drzwi, skłonił się aż do ziemi przed nieznajomym wpół do niego odwróconym i oczekiwał w uniżonem milczeniu, aż ten ostatni przemówić do niego raczy.
— Spodziewałem się ciebie dzisiaj rano — rzekł nieznajomy — cóż cię zatrzymało?
— Sprawy waszej łaski, panie hrabio: czyż ja się o co innego troszczę?
— Co się dzieje z Elphegią? z Fryderykiem?
— Zdrowi są zupełnie...
— Dobrze! dobrze! A czy co ciekawszego nie masz mi do powiedzenia? Co tam nowego w Drontheim?