Strona:Wiktor Hugo - Han z Islandyi T.1.djvu/165

Ta strona została przepisana.
XIV

— Tak, tak, panie, powinniśmy odbyć pielgrzymkę do groty w Lynrass. Ktoby to uwierzył, że ten pustelnik, którego przeklinałem jakby jakiego piekielnego ducha, będzie naszym aniołem wybawicielem i że lanca, która zdawała się grozić co chwila, posłuży nam za most do przejścia przepaści?
W tych to śmiesznych nieco słowach, Benignus Spiagudry wyjawiał Ordenerowi swoją radość i wdzięczność dla tajemniczego pustelnika. Czytelnik odgaduje zapewne, że nasi dwaj podróżni wyszli już z Przeklętej Wieży. W chwili, kiedy ich znowu spotykamy, daleko już za sobą pozostawiwszy wioskę Vygla, kroczą z trudnością po drodze górzystej, poprzecinanej kałużami błota i najeżonej kamieniami, które potoki, w czasie burzy powstałe, złożyły na wilgotnej i lepkiej ziemi. Jeszcze nie dnieje, oko zdoła zaledwie rozróżniać przedmioty, które jednak zaczynają przybierać stopniowo swoje właściwe kształty przy niepewnem świetle zorzy, przebijającej się z trudnością przez gęstą mgłę poranku.
Ordener milczał, od kilku bowiem chwil pogrążył się w słodkim półśnie, ogarniającym niekiedy człowieka przy machinalnym i ciągłym ruchu. Nie spał wcale od wczoraj, a i poprzedniego dnia użył wywczasu w rybackiej barce, stojącej na kotwicy w Drontheim, te tylko kilka godzin, które rozdzielały jego wyjście z Spladgestu i powrót do Munckholmu. Kiedy więc ciało jego zdążało do Skongenu, dusza pobiegła lotem ptaka